26 września 2014

Awangarda Krakowska

Jedną z najbardziej znanych grup literackich w latach XX ubiegłego wieku była Awangarda Krakowska, która działała przy czasopisma „Zwrotnica”. Nazwa powstała z francuskiego słowa avant-garde co oznacza „przednia straż”, a także od miejsca przebywania grupy, czyli Krakowa. Jej założycielem był Tadeusz Peiper, który był zwany „papieżem awangardy”. Założenia Awangardy zawierał wydany w 1922 manifest „Miasto. Masa. Maszyna”. Grupa ta opracowała swój nowatorski program w szczegółach, a jej hasło brzmiało „Minimum słów, maksimum treści”. Grupa miała być przebojowa, ruchliwa i zmienna. Uważano, że zadaniem artysty jest tworzenie nowych form oraz stylów artystycznych poprzez łamanie wszystkiego, co już było znane. Poetyka Awangardy Krakowskiej polegała na budowaniu i tworzeniu własnej rzeczywistości, rządzonej odmiennymi prawami. Ważną rolę w tej poezji miała metafora, ponieważ wyzwala ona wieloznaczność. Jednym z najważniejszych poetów poezji awangardowej był Julian Przyboś. Poza tym tworzyli: Adam Ważyk, Jan Brzękowski i Jalu Kurek.

Wiersze Awangardy Krakowskiej:

Julian Przyboś „Dachy”


Wyżej!
Płaszczyzny kręte, piramidy pięter,
płaszczyzny wirujące, płaszczyzny wznoszące,
figurotwórcze.
Masywnej przestrzeni
skręt,
rodzących się miast
kurcze.
W żywym patosie konstrukcji, w geometrycznym wymiarze
wspina się, urastając, sześcienna dusza stolic.
Warczy windami rozmachu, zawisa na lewarze,
wskoczy! Na wieżach radia z materii myśl wyzwoli.
Spod konwulsyjnej sieci drutów się rozprzestrzenia,
bucha wściekłością linij, prostopadłością pionu,
triumfem wyniosłości rozpręża łuk sklepienia,
jak rozkosz łechce bezmiar igłą piorunochronu.
W chmurach zawiesza wierzchołki jak gigantyczne wahadła,
kołysze się – przystaje – osiada w formach narożnic.
Wyżej! Sztabami ramion roztrącę ulic gardła,
prężność rozkręcę palcami jako korbami opornic.
Jak elektryczność błyśnie, podskoczy murem w górę,
przestworem napęcznieje olbrzymi miasta kolos;
rozniesie wszystkie place, rozsadzi mas strukturę,
wypnie, jak lane przęsło, nieskończoności koło.
W fundament,
w żelazobeton posad
ruń
sztychami wiru!
Już
pęd
zębatych trybów
kół
wwierca się w fabryk brzuch.
W dół
rwie
rowami
szybów.
Świstem drgających świdrów,
oskardów ciętym kłem,
skrą,
mechanicznym łbem,
ciśnieniem: milion atmosfer,
uderz
w globu centralny
nerw!
I znów
prostotą zakrzepłych form
wydźwignij się do chmur, miarowy aparacie.
Nad hut czerwone hale, nad falujące blachy,
kiedy godzinę 6-tą syreny fabryk odhuczą,
płyń w zmierzch stalowy nieba i gwiazd zbliżone dale:
w dachy.

Julian Przyboś „Cieśle”

Zmogły się prężne zwory,
łysły cięciem topory
w:
klocki odęte, stożki ścięte,
bryły graniaste, belki kanciaste,
walce toczone, kule drążone,
kliny klaszczące, krężele-leje – – –
Skuły je klamry, jak palce, i trociny, jak kleje.
Ciosają w roboczej dwójce
rytmiczne, dębowe Ojce.
Poczęci w żywocie kuli,
rozpięci na żyłach linij,
rozcięci promieńmi bólu.
Jak deska na obu końcach
wzwyż – w dół się chybotająca,
chylą się na-prze-mianę
pękate grzbiety drewniane.
W zaciekłym, martwym uporze,
stężałym jak soki w korze,
kurczą łykowe muskuły,
które spoidła pokuły.
Prężą się w zworze sękatej
niezdarne dłoni kwadraty,
klekocą zwarte przeguby,
wiercą się wściekłe kadłuby.
Warknie kołowrót rozkuty,
wzniosą się szczerbate skluty,
runą schrypłymi zamachy
w sklepienia,
liny,
stalowe spiny,
gmachy.
Opak mordędze bez końca
nie pęknie przestrzenna cela.
Zbiegły się, zbiegły:
pęknięcia cięć, krzywizny,
zagięcia lin, blizny,
rozdarte łuki, starte znaki,
zygzaki, cięciwy,
złamane, sfalowane,
krzywe –
Napina je u szczytu w proste kropla słońca,
jak ogromna, pionowa, chybliwa libella.
Spiętrza się, wzdyma od nowa,
zaklęte wnętrze roztula
ślepa, potworna budowa:
KULA
Jan Brzękowski „Kolory

Nocą 
zgrzaną pośpiechem w tumulcie snów rzęsistym 
bez słowa zaciskasz nienawistne palce. 
ścigają mnie barwy roztarte w sitach horyzontu 
cynowe deszcze spadają z nieba wzniesionego z rtęci 
a zieleń soczysta przechodzi we mnie — pęcznieje jak pęd. 
jak Mojżesz z ziemi egipskiej armiami mądrych wężów 
[wśród wód wzniesionych morza 
z brodą na wiatr rozwianą wymachując laską 
nóg ciężkim chrzęstem przemierzam żółć chromową piasku 
I kroczę w czerwieni smagany barwami groźny jak pożar. 
bije mnie ciemność i skrzydeł trzepotem uderza po skroni 
i lęk ogarnia nieznany i słodki 
gdy 
walcząc z aniołem w nadchodzącym brzasku 
ja, Jakub rozciągnięty na kamieniu nocy 
zmartwiałym językiem wołam o pomoc i 
krzyczę — gdy znad lasu w drodze do Damaszku — 
jak Pan 
na niebie zgrzanym od grzmotów dalekich i woni 
wstajesz potężny w gromach i blasku 
i razisz błyskawicą z chromu i potasu. 

Adam Ważyk „Eliksir życia”


W niejednym obcym mieście 
wchodziłem do domu towarowego 
jeździłem z pietra na piętro 
oglądałem rzeczy które mnie nic nie obchody 
wracałem na parter 
kupowałem sznurowadła 
Na ruchomych schodach 
dzieci stały cicho uczepione poręczy 
klamry połyskiwały we włosach klijentek 
Ta jazda była jak monotonna recytacja 
jak oratorium bez chórów 
jak codziennie powtarzana pomyłka 
jak daremna wyprawa nie wiadomo po co 
jak wyprawa po eliksir życia 


Pisząc ten artykuł korzystałam ze stron:
http://dwudziestolecie-miedzywojenne.klp.pl/a-8700.html
http://dwudziestolecie.com/awangarda-krakowska/
http://www.bryk.pl/wypracowania/jezyk_polski/xx_lecie/21839-awangarda_krakowska.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz