08 marca 2013

"Kobieto puchu marny..."



„Kobieto puchu marny!” tak napisał Adam Mickiewicz w „Dziadach”. Za życia naszego poety było to trafne określenie. Wtedy kobieta sama nie podejmowała żadnych decyzji, robiono to za nią i to od najmłodszych lat. Podczas, gdy chłopiec wyjeżdżał na nauki do szkoły, dziewczyna kształciła się pod okiem guwernantki. Potem młody mężczyzna wybierał się na studia, a ona chadzała na liczne bale. Na tych balach bywał wcześniej już wybrany przez rodziców kawaler (przede wszystkim jego majątek). Potem już jako małżonka, musiała być posłuszna mężowi. To on decydował na przykład o wychowaniu dzieci, a także o tym, czy powinna zabierać głos w dyskusji. Często traktowano ją jak rzecz. Jedyne, co było jej wolno, to być przede wszystkim ozdobą męża, zajmować się robótkami ręcznymi i wybieraniem sukien. W okresie międzywojennym było podobnie. Kobieta przede wszystkim była ozdobą męża. Do obowiązków Pani z wyższych sfer należało dbanie o ognisko domowe, ustawianie odpowiednich kwiatów w każdym pokoju i rządzenie służbą. Kobieta z niższych sfer musiała chodzić do pracy i zarabiać na dom, niestety nie było to takie łatwe, ponieważ pracodawca jej nie ufał, wyżej sobie cenił pracownika płci męskiej.

Stwierdzenie Mickiewicza ma się nijak do naszych czasów. Gdyby ktoś tak powiedziałby do kobiety, to niejedna z nas byłaby wielce oburzona. W sumie to się nie ma czemu dziwić. Kobieta sama podejmuje decyzje, często nie pytając nikogo o zdanie. Jest pewna siebie i niezależna. Woli się dokształcać, robić karierę, niż siedzieć z dzieckiem całe dnie i zmieniać mu pieluchy. To istota, która nie boi się podejmować nowych wyzwań. Uprawia zawody i sporty, które kiedyś były zarezerwowane wyłącznie dla mężczyzn np.: jazda ciężarówką,podnoszenie ciężarów, boks. Jest też druga strona medalu. Kobieta nie ma czasu dla dzieci, które często od rana do wieczora pozbawione są jej opieki. Uważa,że skoro nie ma czasu to może nie sprzątać, ani gotować (po co skoro dzieci zjedzą w szkole, a mąż w restauracji, ona tylko jogurt, bo jest na diecie?!).

Pisząc to stwierdziłam, że coś jest bardzo nie w porządku. I to z nami kobietami. Jesteśmy tak bardzo niezależne, samodzielne, wykształcone i pewne siebie, że do szczęścia nic i nikt nie jest nam potrzebny. Nie potrafimy się przyznać do błędu, właściwie okazywać swoje emocje i uczucia. Chowamy się za bardzo szczelnym murem i udajemy twarde sztuki. Do takiego zachowywania się nie jednokrotnie zmusza kobietę po prostu życie. Zastanawiam się jednak, czy nie tracimy na tym więcej niż zyskujemy. Wydaje mi się, że powinnyśmy być tak pośrodku, z jednej strony delikatne, kobiece, okazujące swoje słabości, z drugiej zaś nie przesadnie nie zależne, trochę pewne siebie. Szkoda, że nie da się tego tak do końca zrobić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz