„Kobieto
puchu marny!” tak napisał Adam Mickiewicz w „Dziadach”. Za
życia naszego poety było to trafne określenie. Wtedy kobieta sama
nie podejmowała żadnych decyzji, robiono to za nią i to od
najmłodszych lat. Podczas, gdy chłopiec wyjeżdżał na nauki do
szkoły, dziewczyna kształciła się pod okiem guwernantki. Potem
młody mężczyzna wybierał się na studia, a ona chadzała na
liczne bale. Na tych balach bywał wcześniej już wybrany przez
rodziców kawaler (przede wszystkim jego majątek). Potem już jako
małżonka, musiała być posłuszna mężowi. To on decydował na
przykład o wychowaniu dzieci, a także o tym, czy powinna zabierać
głos w dyskusji. Często traktowano ją jak rzecz. Jedyne, co było
jej wolno, to być przede wszystkim ozdobą męża, zajmować się
robótkami ręcznymi i wybieraniem sukien. W okresie międzywojennym
było podobnie. Kobieta przede wszystkim była ozdobą męża. Do
obowiązków Pani z wyższych sfer należało dbanie o ognisko
domowe, ustawianie odpowiednich kwiatów w każdym pokoju i rządzenie
służbą. Kobieta z niższych sfer musiała chodzić do pracy i
zarabiać na dom, niestety nie było to takie łatwe, ponieważ
pracodawca jej nie ufał, wyżej sobie cenił pracownika płci
męskiej.
Stwierdzenie
Mickiewicza ma się nijak do naszych czasów. Gdyby ktoś tak
powiedziałby do kobiety, to niejedna z nas byłaby wielce oburzona.
W sumie to się nie ma czemu dziwić. Kobieta sama podejmuje decyzje,
często nie pytając nikogo o zdanie. Jest pewna siebie i niezależna.
Woli się dokształcać, robić karierę, niż siedzieć z dzieckiem
całe dnie i zmieniać mu pieluchy. To istota, która nie boi się
podejmować nowych wyzwań. Uprawia zawody i sporty, które kiedyś
były zarezerwowane wyłącznie dla mężczyzn np.: jazda
ciężarówką,podnoszenie ciężarów, boks. Jest też druga strona
medalu. Kobieta nie ma czasu dla dzieci, które często od rana do
wieczora pozbawione są jej opieki. Uważa,że skoro nie ma czasu to
może nie sprzątać, ani gotować (po co skoro dzieci zjedzą w
szkole, a mąż w restauracji, ona tylko jogurt, bo jest na
diecie?!).
Pisząc
to stwierdziłam, że coś jest bardzo nie w porządku. I to z nami
kobietami. Jesteśmy tak bardzo niezależne, samodzielne,
wykształcone i pewne siebie, że do szczęścia nic i nikt nie jest
nam potrzebny. Nie potrafimy się przyznać do błędu, właściwie
okazywać swoje emocje i uczucia. Chowamy się za bardzo szczelnym
murem i udajemy twarde sztuki. Do takiego zachowywania się nie
jednokrotnie zmusza kobietę po prostu życie. Zastanawiam się
jednak, czy nie tracimy na tym więcej niż zyskujemy. Wydaje mi się,
że powinnyśmy być tak pośrodku, z jednej strony delikatne,
kobiece, okazujące swoje słabości, z drugiej zaś nie przesadnie
nie zależne, trochę pewne siebie. Szkoda, że nie da się tego tak
do końca zrobić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz